piątek, 9 listopada 2012

{6} Rozdział szósty

Zaraz po tym jak dostałam ostatnią wiadomość od Zayn'a o treści: ' Nie zaczniesz nowego rozdziału jeśli w kółko będziesz czytać poprzedni. ', usłyszałam wołanie matki z dołu. Przelotnie spojrzałam na zegarek. Jego wskazówki pokazywały godzinę 21:06. No tak, w końcu skończyła pracować na dziś i łaskawie pojawiła się w domu. Teraz pewnie dom, w którym mnie wychowywała będzie traktowała jak hotel, do którego przychodzi tylko przespać kilka godzin i po szybkim oraz wczesnym śniadaniu go opuści. Przyzwyczajenie się do samotności przyszło szybko. Teraz to już nudna codzienność, w której czuje się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej. Otacza mnie pustka uczuć, która mnie pochłania. Wciąga jak wielkie tornado. Zeszłam szybko po schodach - nadal w piżamie, której dzisiaj nawet nie zdejmowałam - i stanęłam przed matką.
- No? - jakoś nie chciałam zaczynać z nią konferencji. Jedynego czego pragnął mój organizm było położenie się do łóżka i zaśnięcie.
- Gdzie jest Lucky? - spytała szukając czegoś w torebce.
- Jeśli nie wpuściłaś go do domu, to nadal siedzi na ganku. - odpowiedziałam patrząc na nią, którą i tak słuchała mnie jak zgaszonego radia.
- Nie było go tam. - nie podniosła nawet na mnie wzroku.
- Co?!
W dupie miałam w tym momencie to, że pada, no dosłownie leje, a ja jestem w piżamie, wybiegłam na podwórko wołając psa.
- Lucky, Lucky! - stanęłam na mokrym trawniku w kapciach, które już przemokły od padającego deszczu, tak samo jak reszta mojego ubioru. - Lucky!
Rozejrzałam się po całym podwórku, a po moim psie ani śladu. Szlag by to. Bramka była otwarta. Pewnie łaził jakiś listonosz lub ktokolwiek inny i nawet nie potrafił zamknąć za dupą bramki! Wyleciałam na chodnik i rozejrzałam się. Nic, zero, pustka. Nie patrząc nawet na ludzi, którzy dziwnie na mnie patrzyli przebiegłam przez ulicę, wpadając do parku i szukając psa. Ten pies był częścią rodziny, która i tak się rozpadała, a jedyne co nas przy sobie teraz trzymało to więzy krwi, które i tak nie liczą się aż tak bardzo w XXI wieku. Biegłam tak, alejką, którą zawsze z nim przechodziłam i zobaczyłam małe, skulone stworzonko, siedzące obok ławki. Siedział, biedny skulony, zmarznięty i w dodatku przywiązany. Dlatego nie wrócił do domu. Podbiegłam do niego i od razu odwiązałam smycz od nogi ławki, wmontowanej w chodnik.
- Już cię mam, Maluchu.
Wzięłam psa na ręce i przytuliłam do siebie. Strata tego małego stworzonka, byłaby równie bolesna co strata ojca. Tego psa dostałam, zaledwie rok temu właśnie do niego. Był częścią jego jak i mnie. Był nasz.
Weszłam z psem na podwórko nadal go nie puszczając. Zamknęłam porządnie bramkę i weszłam do domu. Zdjęłam ze stóp mokre kapcie i weszłam z psem na piętro, by ogrzać go i od razu wykąpać, tak jak i siebie.
- Znalazłaś go? - spytała matka kiedy chodziłam do łazienki.
- Jakbym go nie znalazła to byś mnie teraz nie wiedziała. - warknęłam w jej stronę i zamknęłam się w pomieszczeniu.
Psa od razu wsadziłam do wany i odkręciłam wodę. Zmyłam z niego całe błoto i dobrze wyszorowałam łapki. Wytarłam go mniej więcej ręcznikiem i postawiłam na kafelkach. Gdy pies ułożył się w głową na łapach i patrzył na zabawkę w koncie łazienki, rozebrałam się i sama weszłam pod prysznic. Szybki, ciepły i orzeźwiający i mogłam wychodzić z łazienki. Otworzyłam drzwi, a Lucky wyleciał jako pierwszy. Wbiegł prosto do mojego pokoju i usadowił się na łóżku. Rozczesałam włosy, zgasiłam światło i także się położyłam. Zasnęłam szybciej niż się spodziewałam.


Pogoda od wczoraj niewiele się zmieniła. Deszcz nadal zaszczycał całe nasze Weloverhampton. Nie lubiłam takiej pogody, bo wraz z nią mój humor pogarszał się jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Gdy się obudziłam, psa już nie było w moim pokoju. Jeśli matka znowu bezmyślnie nie sprawdzi, że go nie ma, to chyba jej coś zrobię. Zeszłam z łóżka chcąc nałożyć kapcie. Zapomniałam niestety, że wczoraj przemoczyłam je i stoją w korytarzu, przy kaloryferze. Wyszłam z pokoju na boso. Zimne płyty panelowe przyjemnie oddziaływały na moje bose stopy. Weszłam do łazienki by przemywać twarz i rozczesać włosy, które odstawały we wszystkich możliwych kierunkach. Mniej więcej rozczesałam, długie włosy i wyszłam z łazienki, gasząc za sobą światło. W domu było cicho, czyli znów znajdowałam się z nim sama. Cóż, żadna nowość. Wszystko po staremu. Zeszłam ze schodów. Ledwo co postawiłam nogę na miętowych kafelkach w kuchni, a podleciał do mnie Lucky wesoło merdając krótkim ogonkiem. Schyliłam się głaskając go po główce. Nasypałam dla niego coś z resztek karmy, a do drugiej srebrnej miski nalałam wody. Sama zrobiłam sobie kilka kanapek i gorącą herbatę o smaku malinowym. Gdy kończyłam drugą kanapkę z szynką i pomidorem telefon, który znajdował się na piętrze, w moim pokoju zaczął dzwonić. Zerwałam się z miejsca, mało co nie wywracając się o Lucky'ego, który zaplątał mi się między nogami. Wbiegłam do pokoju i w ostatniej chwili odebrałam połączenie, nawet nie patrząc na nadawcę.
- Słucham? - spytałam lekko zmachana.
- Do ciebie się dodzwonić to trzeba czekać ze trzy dni.. - głos starszej pani rozniósł się po pokoju dobiegając także do mojego ucha.
- Babciu, też miło cię słyszeć. - zaśmiałam się cicho.
- Noś ten telefon przy sobie czy trzymaj go pod ręką, bo naprawdę...
- Jadłam śniadanie - jęknęłam niezadowolona - stało się coś, że dzwonisz z samego rana?
- Godzina dziesiąta to prawie południe, Emma! - babcia zawsze wyolbrzymiała. - Jakbym zadzwoniła w południe to nie zdążyłabyś na obiad i sama bym musiała...
- Zaraz, zaraz. Jaki obiad, babciu? - spytałam nie bardzo wiedząc o co w tym momencie chodzi tej kobiecie.
- To ty nie wiesz. - babcia westchnęła głośno, może nawet za głośno - twoja matka miała przekazać ci rano, że masz przyjechać do mnie i zostać do końca tygodnia, ale pewnie jak zwykle tego nie zrobiła, Roztrzepaniec.
- Dziwisz się? - zaśmiałam się z komentarza babci.
- Wcale - zawtórowała mi - więc przyjeżdżasz dzisiaj i zostajesz. Odwiedzisz w końcu babkę, a nie tylko ja nagadam się przez telefon, a ty w tym czasie przysypiasz. Czekam na ciebie do trzeciej.
- Zdążę. - zapewniłam i zakończyłam połączenie.
Usiadłam na łóżku za sobą i wypuściłam ze świstem powietrze. Więc czeka mnie jeszcze:
a) dokończyć śniadanie
b) spakować się
c) zapakować psa do samochodu
d) bezpiecznie i w miarę szybko dojechać do Walsall.
Musiałam zebrać się w sobie i zrobić to dopóki mam jeszcze chęci i czas, bo później to może być już tylko gorzej. A tak nawiasem mówiąc, to jestem ciekawa czym w tym momencie zajmuje się Zayn.




____________________
No cóż. Śpieszę się z tym rozdziałami sama nie wiem dlaczego. ( wzruszam bezradnie ramionami )
I gdzieś tam w głębi mam nadzieję, że wam się podobają. ( tak marzenie zdechłego kociaka ) 
Czytasz? = Bardzo proszę o szczere opinie. ;) 

3 komentarze:

  1. Nie trafiłam z tym ,że dzwoni Zayn ,why ? Niech on się w końcu pojawi .Niech ją weźmie w swe silne ramiona i w ogóle :3
    Znowu mam problem ze skomentowaniem rozdziału .Dlaczego ? Po raz kolejny niesamowicie dobry ,jednym słowem cudowny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. nie moge sie doczekac kolejnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń