środa, 31 października 2012

{2} Rozdział drugi

Obudziłam się jeszcze z wczorajszą wypowiedzią usłyszaną od matki : zostaną tylko jakiś czas, nawet nie będą ci przeszkadzać. Jak mają mi nie przeszkadzać skoro ja potrzebuję tego cholernego spokoju, którego nikt nie chce mi tak po prostu dać. Odliczyłam spokojnie - no w miarę - do dziesięciu i wstałam z łóżka. Przebrawszy się z piżamy, którą stanowiły spodenki i jakiś podkoszulek w ciuchy, które ubierałam na co dzień, wyszłam z pokoju. Kolejnym pomieszczeniem, w którym się znalazłam była łazienka. Znów przeraził mnie widok moich oczu. Chyba podpuchnięte i czerwone będą na porządku dziennym. Przemyłam twarz, umyłam zęby, przeczesałam włosy i opuściłam łazienkę w lepszym stanie niż tam weszłam. Teraz czekała mnie tylko konfrontacja z tą rodzinką, która wczoraj się u mnie pojawiła. Rozmawiałam z nimi tyle co nic, bo chłopaka w gruncie rzeczy wywaliłam z łazienki, a jego rodziców tak po prostu unikałam. Wolałam zamknąć się w pokoju i czytać co tylko wpadnie mi w ręce niż rozmawiać z kimś kogo kompletnie nie znam i jakoś zapału do poznania nowych osób, także w sobie nie posiadam. Szczerze, to płakać z tego powodu nie będę. Nie potrzebne mi nowe znajomości, jeśli nawet nie posiadam tych starych.
Weszłam do kuchni z obawą, że spotkam tam kogoś z 'gości'. Na szczęście udało mi się tego uniknąć. Zaparzyłam herbatę malinową i usiadłam przy kuchennym stole.
- Cześć tato. - wyszeptałam w przestrzeń. Chciałam, aby okazało się, że gdzieś tu jest albo przynajmniej mnie słyszy. Chociaż to, by tylko się upewnić, że istnieje takie coś jak życie poza ziemskie. - Tato. - kolejny szept wydostał się z mojego gardła, cichy i przesiąknięty cierpieniem. W kącikach oczu zaczęły zbierać mi się łzy i mogłam przysiąc, że oczy teraz niebezpiecznie mi błyszczą jak za każdym razem, kiedy zbierało mi się na płacz. Powoli łzy wydostawały się na zewnątrz i siedząc nad kubkiem Jego ulubionej herbaty łkałam bezgłośnie, modląc się w duchu, by tylko nikt nie wszedł do kuchni. Jak na złość usłyszałam kroki na schodach, ktoś szedł powoli i niepewnie, więc pewnie był to ktoś z rodziny Malików. Pospiesznie i ze strachem, sama nie wiem przed czym, zaczęłam ścierać z mokrych policzków słone łzy, które spadały na blat stołu. Gdy ktoś wszedł do kuchni odwróciłam się plecami do przejścia pomiędzy kuchnią a salonem. Dodatkowo na moje nieszczęście robiąc tak gwałtowny ruch strąciłam kubek pełen gorącej herbaty ze stołu. Przełknęłam ślinę wraz z przekleństwem, które cisnęło mi się na usta i wstałam z krzesła, stojąc z chłopakiem twarzą w twarz. Speszyłam się. Od razu rzuciłam się do zbierania kubka, który rozpadł się tylko na kilka części.
- Pomogę ci. - powiedział i także schylił się do parteru, tak, że znów jego twarz pojawiła się tuż przed moją.
- Nie potrzebuję żadnej pomocy. - warknęłam, zawzięcie zbierając resztki porcelany z podłogi, która zaczęła się kleić od słodkiego napoju.
- Daj sobie pomóc, to nic takiego. - znów chciał chwycić odłamek kubka, lecz mu nie pozwoliłam sama go zabierając.
- Nie potrzebuję od ciebie żadnej pomocy, rozumiesz? Ani od ciebie, ani od twoich rodziców, który podobno znali mojego tatę, więc daruj sobie i się po prostu odsuń!
Puściły mi nerwy i wrzucając wszystko do kosza na śmieci wyszłam z kuchni, lecz tylko po coś czym posprzątam tą rozlaną herbatę. Mop był najodpowiedniejszy i wraz z nim i kumulującą się we mnie złością ponownie wkroczyłam do kuchni. Nadal tam stał. Cholera. Nie patrząc nawet na niego posprzątałam to co miałam posprzątać i udałam się do swojego pokoju, w którym zamykałam się coraz częściej. Te cztery ściany jednak mnie uspokajały.

Wokół mnie rozbrzmiewała cicho muzyka, przy której zawsze robiłam się o dziwo jakaś spokojniejsza. Tępo wpatrywałam się w jeden punkt. Jeden punkt, którym było zdjęcie. Wisiało dosłownie naprzeciwko miejsca, w którym siedziałam. Otoczone innymi, niby niczym się nie wyróżniało, ale to właśnie ono było dla mnie najważniejsze. Spośród tysiąca innych przedstawiało ono mnie z rodzicem, którego pożegnałam. Urocza sześciolatka i jej uśmiechnięty ojciec. Piękne, szkoda, że nadal to wszystko nie trwa.
- Dlaczego odszedłeś? - kolejne pytanie wypowiedziane w przestrzeń i na które z pewnością nie otrzymam odpowiedzi. - Dlaczego odszedłeś i mnie tak zostawiłeś?! Słyszysz?
Płacz to jedyne na co było mnie stać. Chodź przed tym chłopakiem, który znajduje się w moim domu grałam kogoś innego, teraz nie potrafiłam robić niczego innego niż wylewanie łez w poduszki. Przytuliłam do siebie jedną z dużych poduszek, która i tak już była mokra od płaczu i położyłam się na łóżku. Skulona w kłębek leżałam ciągle rzewnie płacząc. Mur, który stworzyłam pomiędzy sobą a innymi ludźmi właśnie stawał się coraz wyższy i szerszy. Nie miałam zamiaru przepuszczać przez niego nikogo, do mojego prawdziwego świata, w którym okazuje się, że jestem słaba i niepożyteczna.
- Tato, błagam cię. - dławiąc się łzami otarłam je z policzków i szyi. - Wróć. Choć na chwilę. 

Nawet nie wiem w jakim momencie zasnęłam, ale teraz ze snu wyrwało mnie pukanie do drzwi pokoju. Nie miałam ochoty na rozmowę z nikim, ale nie chcąc być przesadnie niemiła, wyrzuciłam z siebie ciche proszę i ktoś uchylił drzwi. Głowa wcisnęła się pomiędzy futrynę a drzwi, a następnie cała sylwetka chłopaka.
- Mogę? - spytał otwierając szerzej drzwi.
- Jeśli już naprawdę musisz. - byłam zrezygnowana, ale coś mi się wydawało, że ten chłopak chyba nie odpuści.
Nie odpowiedział nic tylko przeszedł przez całą długość pokoju i usiadł w nogach mojego łóżka. Patrzyłam się na niego, no bo cóż innego mogłam teraz robić. Zanalizowałam jego twarz. Gdyby nie fakt, że mnie irytuje mogłabym powiedzieć, że jest przystojny. Ciemnie włosy; głębokie brązowe tęczówki; ciemna karnacja, która tak bardzo kontrastowała z moją bladą cerą.
- Wiesz - w końcu zaczął mówić, przyglądając mi się ukradkiem - jeśli się wygadasz, będzie ci lepiej.
- A skąd wiesz, że nie jest mi dobrze tak jak jest? 
Dlaczego ten chłopak miał czelność wtrącać się w moje sprawy?!
- Masz czerwone i lekko podpuchnięte oczy, poduszka jest nadal mokra od twoich łez, a ty sama zamykasz się w swoim świecie nie wpuszczając nikogo.
- Nawet jeśli to ten świat jest mój i to ja decyduję, kogo do niego wpuszczę, a jak na razie to nie licz na bilet VIP. - trochę się zdenerwowałam, ale niestety to leżało w mojej naturze.
- Rozumiem - westchnął i wstał z łóżka - jak będziesz chciała pogadać, to nadal u ciebie mieszkam.
Wyszedł. Zamknął za sobą drzwi, a ja znów zostałam sama w swoim pokoju. Dlaczego ten chłopak jest taki upierdliwy? Przecież nie znamy się i dałby sobie spokój z tymi swoimi gadkami. Ale co ja będę... uhg! Czas na szybki prysznic by odrobinę ochłonąć i ponownie zaszyć się w łóżku, by uciszyć wszystko, a w szczególności siebie i swoje myśli. 

sobota, 27 października 2012

{1} Rozdział pierwszy

Jak zwykle musiało obudzić mnie coś innego niż wszystkich i coś mniej normalnego jak budzik, czy nawet telefon. Dzisiejszym powodem mojego przebudzenia był ptak. Małe latające zwierzątko, które akurat wybrało sobie moją szybę, by w nią tak zwyczajnie uderzyć. No cóż każdy ma inne rodzaje pobudek, ja miałam dziś taką i nic z tym nie zrobię.
Zwlekłam się z łóżka w tempie jeszcze bardziej ślamazarnym niż zwykle. Nakładając na bose stopy kapcie, które jak zawsze zajmowały miejsce przy moim łóżku, udałam się do łazienki, na tym samym piętrze co mój pokój. Weszłam do jasnego pomieszczenia, wykładanego kafelkami i się przeraziłam. Co całonocny płacz może zrobić z twarzą człowieka? Oczy nadal miałam nie tyle co czerwone, ale i podpuchnięte; na policzkach zaschnięte stróżki łez, a do nich przyklejone pojedyncze kosmyki włosów. Przemyłam twarz w lusterku, a następnie wzięłam szybki prysznic, który postawił mnie na nogi, choć nie do końca; do normalnego funkcjonowania potrzebna mi jeszcze duża, nawet bardzo, szklanka kofeiny. Więc nie zwlekając z tym wszystkim za bardzo, ubrałam się w pokoju, w coś najnormalniejszego czyli jak na dziewczynę przystało: czarne rurki, ciemny sweterek a dodatkiem było tylko i wyłącznie serduszko zwisające na długim łańcuszku, w którym znajdowało się zdjęcie taty, świętej pamięci ojca. Czułam, że jeśli nadal będę stała w pokoju i w zamyśleniu dotykała tego wisiorka, to prędzej czy później wybuchnę płaczem po raz kolejny, a tego w dzień chciałam uniknąć. Chciałam uświadomić innym i może też odrobinę sobie, że potrafię być silna.
Wyszłam z pokoju i pokonałam kilka drewnianych schodków, które dzieliły mnie z kuchnią.Weszłam do ulubionego pomieszczenia w moim domu i zaciągnęłam się zapachem malin. Zawsze pachniało nimi w kuchni. Mama je uwielbiała, a tata ... a tata pijał taką herbatę. Siadał przy kuchennym stole z nową gazetą w ręku, kukiem herbaty przed nim i zagłębiał się w nową lekturę. Pokręciłam głową, jakby to miało mi pomóc w wyrzuceniu obrazów z głowy, dzięki którym czułam się coraz bardziej źle i samotnie. Niestety to tak nie działa, a żadnej różdżki jak Harry Potter nie posiadam. Zabrałam się za parzenie kawy, której naprawdę teraz potrzebowałam, musiałam ogarnąć swój umysł na tyle, by funkcjonował normalnie, jeśli mam przeżyć cały dzisiejszy dzień, bez żadnych niespodzianek. Długo nie musiałam czekać, aż aromat parzonej kawy rozniósł się po całej kuchni jak nie wszystkich pomieszczeniach na parterze. Zadowolona chociaż z tego powodu, upajałam się gorącym napojem trzymanym w dłoniach, które powoli parzyłam poprzez gorący kubek. Odłożyłam go na blat kuchenny, na którym stały już kanapki, przygotowane pewnie przez mamę, której jak zawsze nie było, a ja nawet nie wiedziałam gdzie się znajduje i o której ma zamiar pojawić się w domu. Odkąd pamiętam praca dla niej była stawiana ponad wszystko, ponad dobro rodziny jeśli było trzeba, dlatego nie raz już nasza trójka, a obecnie dwójka na tym ucierpiała. Czasem by coś osiągnąć trzeba z czegoś zrezygnować, tym razem ona rezygnowała z nas, ze mnie i taty, by brnąć w ten cholerny pracoholizm. Musiałam sobie radzić tak samo jak i w tej chwili. Nie przejmowałam się tym za bardzo, dopóki nie straciłam jednej rodzicielskiej miłości, której już nigdy nie odzyskam, chyba, że istnieje życie poza ziemskie i w jakiś niewyobrażalny dla mnie sposób połączę się z moim zmarłym ojcem. Chciałabym - nawet jeśli miało to wyglądać w taki sposób jaki sobie wyobrażałam - chciałabym, bo umierała cząstka mnie, która była przeznaczona tylko dla niego.
Odłożyłam naczynia do zlewu i nie fatygując się, żeby je pozmywać czy zrobić z nimi cokolwiek innego poszłam do swojego pokoju, czując, ze jeszcze trochę i będę znów płakać. Byłam słaba, byłam cholernie słaba, jeśli chodzi o tęsknotę za kimś, a szczególnie jak w grę wchodzi jeszcze uczucie. Mimo, że nie rzadko okazywałam swoje słabości innym to nie byłam silna psychicznie, szczególnie po utracie kolejnego członka rodziny. Siadając na łóżku w swoim pokoju marzyłam tylko o świętym spokoju i chwili samotności, której zaraz powinno mi zabraknąć, gdyż mama niebawem ma się pojawić w domu. Przynajmniej tak mi się wydawało. 
- Emma! - dobiegł do mnie krzyk matki, która dzisiaj jakoś szczególnie szybko pojawiła się w domu. Nie miałam innego wyjścia, jak opuścić swój pokój i stawić się przed matką.
- Stało się coś? - spytałam jak zawsze, gdy to właśnie ona mnie wołała. Innej przyczyny nie widziałam, jak to ona wypowiadała moje imię.
- Twój pies upomina się o spacer, więc nie marnuj czasu i idź z nim gdzieś. - i to by było na tyle ze strony mojej matki. Uroczo wręcz, nieprawdaż? Oh, tak. Zmuszona do wyjścia na powietrze i do tego do przespacerowania się po parku, musiałam ubrać obuwie i wyjść. W małym, dość ciasnym korytarzyku ubrałam czarno-szare air-maxy i wyszłam z domu, wołając psa. Smycz wisiała już na balustradzie zadaszenia nad drzwiami. Westchnęłam i czekałam, aż pies stawi się tuż obok mojej nogi. Długo nie musiałam czekać na tego urwisa, bo już czarna kulka leciała do mnie, wesoło merdając ogonkiem. Przynajmniej on się z czegoś cieszy. Pogłaskałam go za uchem, tam gdzie lubił najbardziej i zapięłam smycz, na brązowej obroży, na jego szyi.
- Chodź Lucky, czeka nas męczący spacer. - powiedziałam do psa, który nie wiedząc o co mi chodzi zamerdał ogonem, uderzając nim przy okazji o moją nogę. Wyszłam wraz z nim z podwórka przez otwartą wcześniej bramkę i przeszłam na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się park. Niezbyt urodziwy i przyciągający wzrok, ale jednak jakiś był. Chociaż Lucky lubił tam biegać i straszyć od wiewiórki jeśli jakaś się tam pojawiła, co jednak zdarzało się rzadko. Przysiadłam na trzeciej ławce z brzegu i puściłam psa wolno. Nie bałam się o niego, zawsze do mnie wracał, zawsze tak samo szczęśliwy. Oparłam się o trzy deski ławki za mną i przymknęłam oczy. Znów miałam ochotę się rozpłakać. Czuję, że teraz tak będą wyglądać moje dni. Pełno monotonii i jedyną w tym wszystkim atrakcją będzie mój płacz, którego sama nie będę umiała powstrzymać.
Po dłużącym się półgodzinnym odpoczynku na ławce w parku i wyszaleniu się przez Lucky'ego, wróciłam z nim do domu. Zdziwiło mnie jednak to, że przy ogrodzeniu mojego domu stał do tej pory nieznany mi samochód. Czyżby jacyś goście, składający nam kondolencje z racji śmierci taty? Jeśli tak, to ja dziękuję, postoję nie mam zamiaru z takimi rozmawiać, no na pewno nie. Wpuściłam psa pierwszego do domu, bo przydałoby się go wykąpać, a sama weszłam zaraz po nim. Smycz od razu znalazła się na półce z kluczami i innymi pierdołami, które trzymała tam matka. Zdjęte air maxy postawiłam obok nowych trzech par butów. Jakiś wielkie męskie trepy faceta, który rozmiar nogi miał gdzieś około 46, więc sorry, ale kajaki. Jakieś wysokie buty, należące jak mniemam, do kobiety, a obok nich stały air maxy wybierane przez osobę z gustem i to z nie małym. Przeczesałam jeszcze włosy dłonią, by nie stały tak bardzo jak teraz, czyli na wszystkie strony świata po ogromnym tornado. Odetchnęłam głęboko i siląc się na blady uśmiech i do w dodatku nie szczery weszłam do salonu.
- Dzień dobry. - przywitałam się kulturalnie i zawołałam cicho psa, który siedział obok chłopaka, który najprawdopodobniej przyjechał tu z rodzicami. - Lucky chodź.
- Emma, dobrze, że już jesteś. - mama wstała z kanapy i podeszła do mnie. - To są państwo Malik. - wskazała na nich dłonią. - Dobrzy znajomi twojego ojca, a to Zayn.
Przyjrzałam się chłopakowi i jedyne co zrobiłam to skinęłam na niego głową, kiedy ten chciał nawiązać ze mną kontakt, chociażby, że wzrokowy. Na próżno kolego, nie mam zamiaru się zajmować ani tobą ani twoimi rodzicami, teraz kolej na mojego psa.
- Miło mi państwa poznać, a teraz przepraszam, ale pies upomina się o kąpiel.
I wyszłam. Wyszłam z salonu z ulgą. Nie miałam ochoty tam siedzieć i siląc się na miłe rozmowy z nimi, które raczej by nie nastąpiły z mojej strony. Nie miałam także ochoty, na rozmowę o tacie, które pewnie i tak by skończyła się płaczem.
Siedząc w łazience i mocując się z mokrym psem w wannie usłyszałam pukanie do drzwi. Ktoś rytmicznie uderzał w drzwi łazienkowe pokryte białą farbą.
- Zajęte, pies właśnie bierze kąpiel. Na dole obok schodów także znajduje się łazienka. - powiedziałam nawet nie odwracając się w stronę drzwi. Osoba za nimi przestała pukać, a ja poczułam ulgę, że ten ktoś zszedł na dół. Niestety niepotrzebnie. Drzwi otworzyły się, a w szparze pomiędzy nimi a futryną znalazła się głowa chłopaka, który siedział dziś u mnie w salonie.
- Zajęte. - powiedziałam patrząc uważnie na niego. 
- Tak, wiem. - wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. - Jestem Zayn.
- A ja Emma, coś jeszcze?
Chyba się odrobinę zmieszał, bo przez moment oboje milczeliśmy. 
- Chciałem cię poznać. - westchnął wzruszając ramionami, co mnie naprawdę irytowało. 
- No to przepraszam cię bardzo, ale ja nie zawieram nowych znajomości. - obrzuciłam go spojrzeniem, po którym jeszcze bardziej się zmieszał, a mi właśnie o to chodziło. - A teraz jakbyś mógł, to wyjdź. Chcę skończyć kąpać psa. 
Wyszedł. Wyszedł bez żadnego słowa, nawet bez sprzeciwu, co mnie zaskoczyło. Widać było jednak po nim, że chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Może to i dobrze, nie chciałam się zagłębiać w znajomość z nim. Nawet już nie wiem jak miał na imię. Zaun? Może. Zresztą to nie jest ważne. 
Wyciągnęłam mokrego psa z wanny i dokładnie go wytarłam, przez co wyglądał teraz jak malutkie chucherko, a szczególnie patrząc na jego malutki pyszczek przypominał pluszaka. 
Oparłam się plecami o wannę i głośno wypuściłam powietrze, a klatka piersiowa znacznie opadła. Miałam ochotę tutaj zostać i już nigdzie nie wychodzić. Chciałam zaszyć się w jednym pomieszczeniu, tak aby wszyscy dali mi święty spokój, a w szczególności chłopak, który szukał chyba nowych znajomych. Niestety na mnie nie mógł liczyć ani teraz ani później, tym bardziej nie.  

___________________
prosiłabym o jakąkolwiek opinię o tym rozdziale lub o ogólną o blogu.
przyjmują każdą, ale tylko szczera. 

Do następnego. ; ) 

środa, 24 października 2012

Prolog.

Kruchość życia ludzkiego. Nasz czas tutaj jest policzony co do jednej minuty, jest odliczany szczegółowo i uważnie, a gdy zaczyna się nam kończyć tak po prostu odchodzimy, to naturalnie ale sprawiające niewyobrażalną ilość bólu, rozpaczy i goryczy.

Stojąc nad grobem ojca miałam ochotę się tam rzucić, chciałam wrzeszczeć i wyć z rozpaczy, by tylko mi go oddali, by znów stał obok mnie i szczerze się uśmiechał. Wszystko na marne, jedyne co mogłam robić to stać tam i patrząc na chowającą się w ziemi trumnę wylewając litry łez. Ta bezsilność działała na mnie najgorzej. Patrząc na matkę, która stała tuż za mną wtulając się w ciało swojego brata, w głębi duszy miałam nadzieję, że poradzi sobie także beze mnie, choć i tak nie była do mnie przywiązana tak jak ojciec. To właśnie on darzył mnie tą prawdziwą miłością i to właśnie jego żegnam teraz, chowając go kilka metrów pod ziemią. Ukucnęłam tuż przy dole, by ostatni raz zerknąć na drewno, w którym schowany jest najważniejszy mężczyzna mojego życia, moja jedyna miłość rodzicielska, mój ojciec. W dłoń zgarnęłam odrobinę mokrego piachu i sentymentalnie rzuciłam go w dół, aż spad na dno, na dno dołu, który pochłaniał mojego ojca. Wstałam z lekkim oporem, moje ciało nie funkcjonowało dziś tak jak powinno, zachwiałam się i ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam była trumna mojego ojca.


- Tato, tato! - krzyczałam idąc w stronę ojca. - Tatuś! 

Odwrócił się do mnie przodem, a ja jeszcze z większym zadowoleniem kroczyłam w jego stronę. Dziś po dość długim okresie nieobecności w domu, w końcu wrócił. 
- Emms, kochanie. - uśmiechnął się do mnie tak samo jak zawsze, marszcząc przy tym odrobinę nos. Robiłam tam samo, miałam to po nim.
- Stęskniłam się, tato. 
Wtuliłam się w ciało ojca, kiedy tylko do niego podeszłam. Uniósł mnie lekko nad ziemię i okręcił. Traktował mnie jak małą córeczkę, nawet teraz kiedy miałam prawie dziewiętnaście lat.
- Mam coś dla ciebie. - wyjął coś z tylnego siedzenia samochodu i podał mi. Z zaciekawieniem otworzyłam małą karteczkę zwiniętą na pół i przeczytałam napisane koślawo kilka słów.  ' Odchodzę, nie płacz za mną, Maleńka. ' Gdy spojrzałam na tatą, jego już tam nie było. Zdezorientowana zaczęłam rozglądać się wokół. Nigdzie go nie było. Z bezsilności opadłam na kolana i zaczęłam rzewnie płakać. 

Poderwałam się przy okazji wybudzając się ze snu i dopiero teraz zarejestrowałam, że znajduję się w swoim pokoju, a za oknem już dawno nie widać słońca, które mozolnie dzisiaj przewijało się przez zachmurzone niebo. Starłam dłońmi - które lekko mi się trzęsły - słone zły z policzków, które w efekcie złego snu zaczęły opuszczać powieki. To nieuniknione, niejednokrotnie płakałam przez sen, a teraz czułam, że będzie mi się to zdarzać coraz częściej. Utrata ojca - dla mnie najboleśniejsze wydarzenie z całego mojego życia. Odruchowo spojrzałam w stronę biurka, nad którym to znajdowały się fotografie, masa fotografii. Wzrok samoczynnie powędrował do tego, na którym znajdowałam się z tatą. Zły momentalnie zaczęły spływać po rozgrzanych policzkach, a krzyk boleści wydobył mi się z gardła. Nie wierzyłam, że przetrwam bez niego. Nie wyobrażam nawet sobie takiego obrotu spraw, nie teraz, nie w takiej sytuacji, a tym bardziej nie tu. 

wtorek, 23 października 2012

Bohaterowie.

Emma Jones. 19 lat

Cicha, skromna, samotna uczuciowo.

 

Zayn Javadd Malik.19 lat

  Pewny siebie, łatwo zawiera znajomości i nie odpuszcza.

 

Niall James Horan 19 lat

  Zabawny, uroczy i przede wszystkim słodki sam w sobie.

 

Liam James Payne, 19 lat


  Odpowiedzialny, co najważniejsze najlepszy dla wszystkich, zakochany jest w stanie zrobić wszystko. 

 

Harry Edward Styles, 18 lat

  Do czasu dziecinny, zabawny i potrafiący dotrzymać towarzystwa, tym którzy najbardziej tego potrzebują.

 

Louis William Tomlinson, 21 lat

Kawalarz jakich mało, z czasem poważnieje i posuwa się do podjęcia ważnych życiowych decyzji, rozbawiający całe towarzystwo.